Dlaczego Rodzimowierstwo nie jest „wiarą w Naturę”

W dyskusjach na temat tego czym jest Rodzimowierstwo często przewija się kuriozalny argument, jakoby była to religia oparta – ni mniej, ni więcej – na czczeniu Natury. Rozumowanie to jest całkowicie błędne i zazwyczaj jest wynikiem utajonego poczucia wstydu przed przyznaniem się do czczenia „bożków”. 

Rodzimowiercy wywodzą się z różnych środowisk, ale często ich wspólnym mianownikiem jest niechęć do Chrześcijaństwa. Osoba taka, zawiedziona tzw. religią dominującą oraz jej  wpływem na kulturę, historię oraz codzienne otoczenie, szuka innej drogi duchowej, o ile nie popadnie w ignorancki obłęd ateizmu. Znajduje wówczas Rodzimowierstwo. Jest ono atrakcyjne, bo wciąż istotnym jego składnikiem jest jakiś stopień antychrześcijańskości, a do tego ma ono rzekomo odrzucać kult „wymyślonego Boga”, w zamian proponować kult Natury.

„Wszak to religia naturalna!” – zakrzyknie taki neofita. „To znaczy, że czci Naturę, nie wymyślonych bogów! Słowianie nie byli tacy głupi jak chrześcijanie!” Oczywiście. Niestety podejście to jest równie często spotykane, co absurdalne.

Pojęcie „religii naturalnej” nie oznacza, że przedmiotem kultu jest w niej Natura.

Jak pisze J. Keller w swojej klasyfikacji, religia naturalna to taka, która wyrasta bezpośrednio z podłoża naturalnego danej grupy społecznej i kształtuje się poprzez związki człowieka z Przyrodą. Naturalne religie nie odwołują się do objawień ani pism świętych, nie uwzględniają działalności natchnionych wizjonerów czy proroków. Grupa religijna utożsamia się w nich z naturą, czuje się jej częścią, a jej duchowości wynika ze stopniowego odkrywania natury Wszechświata i budowania na tej podstawie systemu silnie związanych z tożsamością etniczną wierzeń. Religia naturalna wyrasta wraz z danym ludem.

Kult związany jest z Przyrodą i zachodzącymi w niej procesami, ale nie musi być czczeniem ich samych w sobie. Do naturalnych religii zalicza się więc wszelkiej maści religie plemienne i znaczną część religii narodowych (np. Shinto), których rdzeniem jest właśnie oddawanie czci Bogom czy Duchom. Na drugim biegunie, w opozycji, znajdują się z kolei religie założone, jak np. islam czy chrześcijaństwo. Każda ma księgę, w której napisano: „jest Bóg” i wyłuszczono co i jak trzeba myśleć i robić – jednym słowem założono „jak jest” i co z tego wynika. Niemniej, w obydwu przypadkach wciąż przedmiotem kultu pozostają Bóg czy Bogowie.

Fakt, iż Rodzimowierstwo nie posiada świętych ksiąg (zresztą, nie posiada ich wiele naturalnych politeizmów) nie oznacza, że odrzuca ono kult Bogów. Oczywiście,  z definicji zakłada ono co prawda „przyrodzoność” Bogów, w odróżnieniu od „nadprzyrodzoności” Boga abrahamowego, nie oznacza to jednakże bynajmniej, iż „Bogowie są Przyrodą”. Znaczy jedynie tyle, że nie stoją oni ponad nią, a są jej częścią, tak jak i człowiek. W Chrześcijaństwie Bóg stworzył Przyrodę, ale sam znajduje się poza nią, na zewnątrz. W religiach naturalnych Bogowie stworzyli Przyrodę, ale jest ona procesem, a oni jej częścią. Inteligencją, która ją napędza i duchem, który ją przenika. Podejście to jest dla człowieka najbardziej naturalne i tylko dziś, po latach indoktrynacji, wydaje się niezrozumiałe, obce.

Przez lata religie naturalne Europy były wyszydzane i pogardzane jako prymitywne kulty „bożków”, w odróżnieniu od „dojrzałego” monoteizmu, symbolu cywilizacji. Sęk w tym, że owa cywilizacja zapomniała, że budował ją nikt inny, jak właśnie politeiści. Wielkie cywilizacje Mezopotamii, Grecji, Rzymu czy Egiptu były tworami politeistów. Wielobóstwo było ich podstawą. Politeistami byli wielcy wodzowie i myśliciele starożytnego świata.

Politeistami są współcześni Japończycy, Chińczycy czy Hindusi (chociaż oczywiście posługuję się tu pewnym uproszczeniem). A jednak tysiąc lat urabiania umysłów powoduje, że dziś również tzw. „nowi poganie” czują wewnętrzny wstyd przed politeizmem. Produkują oni kolejne dziwaczne hybrydy panteizmu lub ateizmu ubierając je w słowiańskie szatki, byle tylko nie zostać posądzonym o „zacofanie” i czczenie „bożków”. Powiedzmy więc sobie jasno. Słowianie, jeszcze niespełna 1000 lat temu, nie czcili nauki ani Przyrody; Bogowie nie byli dla nich „kulturowym upostaciowieniem” zjawisk Przyrody, nie byli też tylko kulturowymi archetypami ani nawet zwykłymi drewnianymi umoralniaczami.

Dla Słowian, Rzymian, Celtów, Germanów, Daków, Persów, Ormian i wszelkich innych Indoeuropejczyków ich politeizm był wiarą w istnienie Bogów. Zawierających się w Przyrodzie, „zawiadujących” jej aspektami, rządzących Wszechświatem, choć często też ograniczonych jego pewnymi prawami; ale Bogów! Realnych, osobowych bytów oddziałujących między sobą jak i istotami od siebie niższymi. I jako dzisiejsi Rodzimowiercy tak właśnie ich widzimy.

Bogom składamy ofiary, Bogom zanosimy modły i z Bogów czerpiemy inspirację; nie czcimy Przyrody samej w sobie – bo jakiż miałoby to sens? „Wiara w Naturę”, za jaką niektórzy chcą uważać Rodzimowierstwo mogłaby wówczas być równie dobrze „wiarą w Pałac Kultury” czy jakikolwiek inny przedmiot kultu, równie głuchy na ofiarę i duchową ekspresję. Nie dajmy się zwariować i dać wdrukować sobie nakładki każącej postrzegać naturalną dla człowieka potrzebę kontaktu z bytami od niego wyższymi, a stojącymi za otaczającym go światem, za „niedorzeczną”.

Chrześcijaństwo i Islam narosły na politeizmy; Judaizm z politeizmu się wykształcił. Rodzimowierstwo JEST politeizmem, nawet jeśli zawiera elementy pośrednie. I tej definicji się trzymajmy. Politeizm jest fundamentem kultur świata i możemy z podniesionym czołem mówić otoczeniu wprost: jestem politeistą. Jesteśmy to winni Przodkom, a jeśli komuś „wstyd” za własne „zacofanie”, to niech zajmie się czymkolwiek, ale nie Rodzimowierstwem. Wszystkim wyjdzie to na lepsze.

Dodaj komentarz